Sól ziemi /Indonezja cz.III/

Czym byłaby moja krótka relacja z podróży gdybym nie próbowała przemycić choćby kilku portretów ludzi żyjących w Indonezji. Jak powiedział Sebastiao Salgado w dokumencie na temat swojej wieloletniej pracy fotografa W końcu to ludzie są solą tej ziemi . I to oni interesują mnie zawsze najbardziej. Ciężko mi nakreślić jakiś jeden wspólny mianownik dla wszystkich osób które poznałyśmy. W pierwszym kontakcie indonezyjczycy są nadzwyczaj pomocni i przyjaźni, narzekanie jest im obce, chętnie zaproponują Ci spróbowanie czegoś co akurat sami gotują dla rodziny….z drugiej strony będą Cię na każdym kroku „okradać” i to patrząc prosto w oczy. Cudzysłów tyczy się jednej istotnej kwestii – telefony, aparaty i dokumenty zawsze były bezpieczne, nikt nie dobierał się do naszych plecaków, natomiast ciężko inaczej niż złodziejstwem nazwać cenę 1000ktornie przekraczającą to co płacą tubylcy na twoich oczach. Dopóki tego nie zauważałyśmy wszystko było niemal sielankowo bajkowe, ale mimo wszystko kiedy podróżujesz na własną rękę musisz uczyć się na swoich błędach szybciej niż inni. Poza tym każda kropla drąży skałę – często udawało nam się po ciężkich bojach uratować minimum godności i ocalić część oszczędności, dla zasady. Będąc na Lomboku planowałyśmy 3dniową wycieczkę na wulkan Rinjani – na 5 biur organizujących ekwipunek i przewodnika oddzwoniło tylko jedno, co obudziło naszą czujność. Zadzwoniłyśmy do parku narodowego który udzielił nam odpowiedzi dlaczego tak się dzieje: w porze deszczowej do końca kwietnia park jest zamknięty, a wejście na wulkan zabronione. Niektóre prywatne biura z chęci zysku zabierają turystów, natomiast jeśli cokolwiek by nam się stało – powiedzmy zeszłaby dość często spotykana w tym czasie i regionie lawina błotna – żadne ubezpieczenie nie pokryłoby nam kosztów transportu i ewentualnego leczenia. ba! Żaden helikopter nigdy nie zjawiłby się aby nas uratować. Byłybyśmy zdane tylko na siebie. Takie sytuacje zdarzają się wszędzie – po prostu trzeba być uważnym.

Nam szczególnie przypadli do gustu ludzie żyjący na wyspie Celebes – cechowała ich większa bezpośredniość w zachowaniu, nie musiałyśmy się zastanawiać czy aby na pewno „to” mają na myśli co akurat mówią. Byli prostolinijni, otwarci i zaczepni… w końcu poczułam się dobrze. Cynicznie żartowali z banana girls które jedzą na straganach i śpią w średniej klasy hostelach, a my cieszyłyśmy się jak dzieci, że ktoś w końcu jest na tyle odważny aby powiedzieć nam co myśli, zdejmuje maskę uprzejmości i jest po prostu sobą. To było bardzo pouczające i trochę krępujące spotkanie z Innym. Sama nie wiem czy zdałam ten egzamin, kiedy po raz setny próbowałam nie dostać ataku agresji podczas próby rozmowy z taksówkarzem, który akurat na końcu podróży zmienił zdanie i dopisał sobie dwa zera do rachunku wcześniej już ustalonego. Największym wysiłkiem całej wyprawy okazała się zatem próba zrozumienia Indonezyjczyka, wyjście poza za mur który wyrastał za każdym razem kiedy próbowałyśmy wytłumaczyć sobie ich nielogiczne dla nas postępowanie, bez poczucia, że to co moje jest lepsze. I tak na koniec musiałam przyznać, że wpadłam w sidła postrzegania ludzi w sposób, przed którym wystrzegał Ten, który jest dla mnie największą inspiracją:

Inny, czyli kto? Czyli obcy. Inny, a więc nie przyjaciel, lecz wróg. Dlaczego wróg? Otóż dlatego, że Inny swoim istnieniem, całym sobą – tym, jak wygląda, jak mówi, dokąd podąża, w co wierzy, o czym marzy etc. – okazuje się zaprzeczeniem tego wszystkiego, co stanowi i świadczy o naszej tożsamości. Z jednej strony żywimy wobec niego poczucie wyższości, traktujemy protekcjonalnie, bywa, że mamy go w pogardzie, ale z drugiej – boimy się go, boimy się jego odmienności, tyleż egzotycznej, co tajemniczej. Inny jest dla nas tajemnicą, której się lękamy, bo nie umiemy jej przeniknąć i odgadnąć ani też przewidzieć, co nam ona przyniesie. Zatem podstawowy odruch wobec Innego, wobec Innych to: podbić, skolonizować, opanować, uzależnić (…) Ryszard Kapuściński

Rantepao


 

Dwa najważniejsze atrybuty każdego mężczyzny w Indonezji – porządny motocykl i skory do bitki kogut.

62

Każdy się gdzieś przeciska, każdy coś sprzedaje, gorzej niż na stacji Warszawa Centrum o ósmej rano :)

61

60

Passiflora (zwana u nas męczennicą) oraz Tamarello (słodki pomidor).

65

57

64

 

 73

74

75   78 77

wiem..nie wygląda to spektakularnie ale dzień bez kilku zgrillowanych bananów ze słodką polewą byłby stracony. Po prostu były pyszne.

81

76

82

134 89

Ostatnie wpisy

zoska Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *