Pewnie myślicie, że większość ludzi na tej planecie marzy o romantycznych wyjazdach do Paryża lub zwiedzaniu Nowego Yorku śladami Woodego Allena? Dokładnie taką miałam nadzieję, kiedy na whatsappie zabrzmiała wiadomość mojej super grupy – jedziemy na mikrowyprawę! Mimochodem zostałam mianowana na osobę zajmującą się organizacją naszych noclegów, toteż niespiesznie, po kilku dniach od ustalenia, że jedziemy na Mazury zaczęłam przeglądać oferty noclegów dla grup na bookingu. Ciężko mi to nawet dzisiaj pojąć ale znalezienie domku dla 5-6 osób w terminie wakacyjnym, na zupełnym odludziu, jakim są okolice Ględ, graniczą z cudem. Po dwóch dniach popadłam w panikę, zaczęłam sprawdzać stan techniczny mojego namiotu, kiedy to mignęła mi informacja, że w miejscowości Tabórz znajduje się nowy nabytek na wspomnianym portalu booking.com – domek gościnny Mirabelka. Niewypróbowany, z niewielką ilością informacji w opisie. Zdjęcia obiektu były dość obiecujące, natomiast jako doświadczony grafik wiem, że poprzez kilka kliknięć w fotoszopie, nawet nawet wasza zrzędząca sąsiadka może wyglądać niczym Charlize Theron. Reasumując – brakowało nam wiarygodnego czynnika ludzkiego, jednak przyparci do muru – zaryzykowaliśmy. I było warto! Już po pierwszej rozmowie z właścicielką wiedziałam, że mamy do czynienia z panią domu, która wręcz przesadnie będzie dbała o komfort naszego wypoczynku. Mieliśmy do dyspozycji rowery, kajaki, łódkę i… niesamowity widok z tarasu na jezioro po drugiej stronie ulicy. Do dziś nie wiem, czy fakt iż dostałam drugiego dnia sms-a „zostawiłam niespodziankę na stole” w postaci wciąż ciepłego ciasta drożdżowego był oznaką jej uprzejmości czy sympatii do nas :). Co robić w małej osadzie przez kilka dni kiedy najbliższe, większe miasto jest od was oddalone o 16km? Prócz pływania po maleńkim jeziorku Tabórz codziennie jeździliśmy rowerami do mini atrakcji zgromadzonych wokół naszego miejsca docelowego. Jednego dnia odwiedziliśmy Pole Lawendowe we wsi Nowe Kawkowo, gdzie pletliśmy wianki z lawendy, innego zamek krzyżacki w Ostródzie, byliśmy również na konnej przejażdżce w stadninie Samsara w Łukcie (gdzie zjedliśmy najlepszy obiad niedzielny od dawna!), jednak najważniejszymi punktami na mapie naszego wyjazdu pozostaną dwa sąsiadujące miejsca – Camp SPA i Glendoria.
Camp SPA
Pośrodku lasu, u krańca nieoznakowanej ścieżki możecie znaleźć stare drzwi prowadzące do nietypowego SPA. Brak tu przepychu, barokowych zdobień na budynkach – wszystkie przyjemności dla ciała i ducha są usytułowane na łonie natury. Skorzystaliśmy z kąpieli w balii ogrzewanej drewnem, seansu w oszklonej saunie oraz kąpieli w wannie z domieszką ziół i glinek. Wszystkie te przyjemności były podlane solidną ilością domowego cydru oraz nieumiarkowaną dawką ugryzień mazurskich komarów. Tylko raz wybrałam się na spacer z małą Hanią w poszukiwaniu poziomek i po 15min wróciłam pogryziona, z napuchniętymi nogami wielkości słonia. Jeśli jesteście wrażliwi na apetyt natury – dajcie sobie spokój 😉 Upust krwi był niczym w porównaniu z poważnymi rozmowami o życiu, które prowadziłam z Hanią podczas przechadzki. Było trochę rozmów o bajkach – na pytanie, która jest moja ulubiona odpowiedziałam bez wahania, że oczywiście Merida waleczna! Kiedy Hania spytała czemu, odparłam „jest taka jak ja!”, mając oczywiście na myśli jej nastawienie do życia, włosy, awanturniczość i milion innych cech. Ale dziecko prawdę Ci powie – „taka stara ja Ty?!„. Dokładnie. Rozdarta między zachwytem nad błyskotliwością, a nienawiścią postanowiłam ją ostawić do taty w milczeniu. Kto wymyślił dzieci?! 🙂
Glendoria
Znaleźć wolny termin w mazurskiej idylli zwanej Glendorią jest niezwykle trudno. Nawet wygórowane, jak na to miejsce na mapie, ceny noclegów nie odstraszają potencjalnych klientów. Jeżdżąc po Polsce widziałam różne dysproporcje między ofertą, a oferowanymi realiami – z przykrością stwierdzam, że Glendoria jest warta swojej ceny. Niezwykle dopracowane detale, liczne ukryte pod drzewami siedziska, basen z leżakami pod uginającymi się krzewami, otwarta stodoła w której właściciele serwują przepyszne dania – nic tu nie jest przypadkowe. Natura narzuca warunki, człowiek zwinnie dostosowuje się do jej wymagań. Uważam że Glendoria zadowoli zarówno wymagających mieszczuchów jak i pragnących ciszy i spokoju zwolenników samotniczego trybu życia.
Ktoś mógłby powiedzieć, że na cztery dni nie warto pokonać dystansu między Krakowem, a Mazurami. Może i gdzieś indziej na świecie są bardziej spektakularne miejsca do odwiedzenia – ja jednak z głębokości mego serca polecam Wam kilkudniowe nicnierobienie z widokiem na nasze fantastyczne jeziora. Oczywiście, zawsze ale to zawsze w towarzystwie ludzi wartych każdej zmarnowanej minuty Waszego życia 😉
poniżej: Camp SPA
poniżej: Glendoria
poniżej: Pole Lawendowe
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz